facebook google twitter tumblr instagram linkedin
  • Start
  • Kategorie
    • Lifestyle
    • Fashion Diary
    • Beauty & Care
    • Podróże
    • Poradniki
    • Event
  • Serie
    • Basic
    • Long Hair Don't Care
  • Mapa podróży
  • O mnie
  • Kontakt

TEST

 Wiosną oraz przede wszytskim latem, kiedy makijaż schodzi na drugi plan, pielęgnacja wskakuje od razu na pierwsze miejsce. Chyba wiele osób się ze mną zgodzi, że full make-up podczas upałów to wcale nie najlepszy pomysł. W takim razie po co przykrywać swoją buźkę wszelkimi mazidłami? Lepiej wystawić się na słońce, dać skórze odpocząć i zaczerpnąć w umiarkowanym stopniu promieni słonecznych. Jednak z doświadczenia wiem, że nie wszyscy dobrze czują się bez makijażu. Dlatego warto zadbać o swoją cerę i stale ją pielęgnować.



W okresie najgorszego wysypu na mojej twarzy z nieba wpadł mi do rąk zestaw produktów od Ziaji, który bardzo długo testowałam (zdjęcie zawartości i informacja o nadchodzących testach pojawiła się tuż po otworzeniu mojej wielkiej paczki na instagramie już w kwietniu). Po długich tygodniach testowania, aż do wykończenia opakowań podjęłam się zrecenzowania dla Was zestawu do pielęgnacji i oczyszczania twarzy - Ziaja: Liście Manuka. 
Jest to jedna z najbardziej popularnych serii kosmetyków tej firmy, używana zarówno przez młodych, dojrzewających nastolatków, którzy dopiero poznają smaki młodości oraz tych nieco starszych - w tym także mnie.  Jest ona także przeznaczona dla osób z problemami skórnymi w postaci zaskórników, zatkanych porów oraz posiadaczy cery tłustej, mieszanej i normalnej. Pełna seria to aż 7 produktów do oczyszczania i pielęgnacji młodej skóry, a ja w swoim zestawie znalazłam żel, tonik oraz krem. Ostatnimi czasy dokupiłam także pastę z tej samej serii. Liście Manuka to produkty zamknięte w charakterystycznych opakowaniach białych i ciemnozielonych. Jest to świetna idea firmy, aby każdą serię umieszczać w innych kolorach, dzięki temu chwytając przypadkowy produkt w sklepie od razu wiemy z jakiej kategorii pochodzi.
Mój pełny rytuał to:
1. Demakijaż
2. Oczyszczenie twarzy żelem
3. Peeling
4. Tonizacja
5. Nawilżanie

Żel myjący normalizujący na dzień/na noc
Nigdy nie przepadałam za żelami i kupując zestaw - tonik + żel do mycia twarzy, to on najczęściej lądował koszu z powodu przeterminowania. Tym razem wzięłam się za siebie i już kończę 200 ml buteleczkę! Opakowanie to zielony przezroczysty plastik z białą pompką, która dozuje odpowiednią ilość produktu do umycia całej twarzy, nie zacina się, działa płynnie.
Zgodność z opisem producenta występuje - produkt faktycznie przywraca skórze świeżość. To pierwszy etap w pielęgnacji przygotowujący do zastosowania innych kosmetyków, więc wybaczam mu, że nieco ściaga i napina skórę. Zgodzę się także, że łagodzi podrażnienia, a sam nie powoduje nowych, oraz zmniejsza wydzielanie sebum! Ostatnia cecha mnie naprawdę cieszy, gdyż coraz bliżej mi do skóry normalnej - aktualnie mam już mieszaną z przetłuszczającą się strefą T - najbardziej nos, potem czoło. Najbardziej zadowolona jestem z właściwości myjących tego kosmetyku. Moje pory są oczyszczone, nie zatkane.
Sam produkt w moim przypadku ma wiele zastosowań. Poza myciem twarzy stosuję go także jako baza do peelingu kawowego na twarzy. Używam go raz na 2-3 dni, po demakijażu oraz za każdym razem kiedy danego dnia miałam mocny i ciężki makijaż lub krem BB. Zazwyczaj zwilżam lekko twarz wodą, pompuję jedną dawkę, rozcieram w rękach - w tej formie sprawdza się idealnie - lekko się pieni i dokładnie myje.
Skład przyjemny, nie uczula, nie zapycha.
Moja ocena? 4/5
Żel jak żel :)

Tonik zwężający pory na dzień/noc
Bez toniku ani rusz! Ten kosmetyk miałam już wcześniej, jednak nie zwracałam aż tak uwagi na jego właściwości. Tym razem, posiadając całą serię starałam się wykryć jego zalety i wady.
Tonik zamknięty jest w buteleczce o pojemności 200 ml i posiada atomizer. Stosuję go na dwa sposoby: albo spryskuję całą twarz i czekam, aż się wchłonie albo psikam na wacik i przemywam skórę - wszystko w zależności od dostępnego czasu.
Używam go rano, przed nałożeniem makijażu, w celu odświeżenia i przemycia twarzy oraz wieczorem, po demakijażu i żelu, aby stonizować skórę i zmyć resztki. Kiedy spędzam dzień w domu bez malowania lub jestem w podróży lubię psiknąć nim po twarzy - świetnie sprawdza się jako odświeżać :) Po dłuższym stosowaniu nie zauważyłam żadnych objawów alergii czy też zapychania. Świetnie radzi sobie z tonizowaniem, a także z kontrolowaniem wydzielania sebum. Całkiem nieźle sprawuje się ze zwężaniem porów. Na tą chwilę jest to mój ulubieniec od którego nie wymagam wiele. Dostaje ode mnie 5/5 :)

Krem nawilżający balans korygująco-ściągający
Podobnie jak toniku - kremu również używam codziennie, zarówno rano jak i wieczorem. Jest nietłusty, lekki oraz bardzo szybko się wchłania (należy stosować niewielką ilość :) ) i moim zdaniem świetny pod makijaż - żaden z moich podkładów nie ważył się. Jednak jedyną, zasadniczą wadą jest to, że nie matuje - co jednak zapewnia producent. Nie znaczy to jednak, że skóra się po nim błyszczy - dlatego uznałam go odpowiedniego pod makijaż.
Zgodnie z opisem zmniejsza tłustość skóry, nawilża i naprawdę świetnie radzi sobie z łagodzeniem podrażnień. Delikatnie koi i pozostawia skórę gładką, rozświeloną, o wyrównanym kolorycie. Zauważyłam też, że redukuje przebarwienia.
Jego opakowanie to tubka do wyciskania o pojemności 50 ml, jednak krem jest niesamowicie wydajny. Wystarczy niewielka ilość na całą twarz. Mimo wszystko zmieniłabym opakowanie na wyciskane z pompką jak w kremach Bandi - dozuje odpowiednią ilość, a do opakowania nie dostaje się powietrze, jest także bardziej higieniczne.
Krem nie uczula ani nie zapycha. Łagodzi także efekt ściągniętej skóry przez żel.
Pomijając te dwa minusy - brak zapewnianego matu oraz opakowanie - krem dostaje 4/5 :)

Pasta do głębokiego oczyszczania przeciw zaskórnikom
Jest to produkt, który dokupiłam osobno stosunkowo niedawno, jednak zakochałam się w nim od pierwszego użycia! Znajduje się on na liście Kosmetyków Wszech Czasów, co sprawiło, że jeszcze bardziej byłam ciekawa jego działania.
W nazwie pojawia się słowo 'pasta' - nie wiedziałam czego się spodziewać, jednak po otworzeniu okazało się że to zwykły peeling drobnoziarnisty. Używam go zwykle 2-3 razy w tygodniu, albo zamiast żelu albo po nim.
Produkt genialnie sprawdza się jako kosmetyk oczyszczający nasze pory. Lekko ściąga skórę, redukuje liczbę zaskórników i eliminuje nadmiar wydzielanego sebum. Należy jednak pamiętać, że jest to peeling, co prawda drobnoziarnisty, ale nie powinno używać się go codziennie ze względu na właściwości złuszczające. Zbyt częste stosowanie może spowodować wysuszenie naszej skóry twarzy i jednocześnie efekt odwrotny od zamierzonego - zamiast neutralizacji cery pojawi się więcej sebum oraz innych problemów typowych dla cery tłustej.
Uwielbiam peelingi, jednak najczęściej korzystam z saszetek-jednorazówek. Ten peeling to mój zdecydowany faworyt - w końcu mam całą tubkę zawsze pod ręką, nie męczę się z wyciskaniem produktu z małej saszetki tylko naciskam tubkę, podobną w jakiej jest krem i gotowe. Różnica pomiędzy opakowaniem kremu jest taka, że pasta ma aż 75 ml :)
Aby nie zrobić sobie krzywdy należy użyć niewielką ilość pasty (kropla wielkości borówki amerykańskiej) oraz nieco zwilżyć skórę twarzy. Efekt jest już po pierwszym użyciu!
Moja ocena? Najwyższa - 5/5! :)
Cała seria Liście Manuka może pochwalić się cudownym, lekkim i rześkim zapachem kosmetyków. Jest on nieco ogókowy lub arbuzowy, któremu odebrano słodycz :) Jest w nich także nutka cytryny i jaśminu. Wiem, że nie wszyscy przepadają za tym zapachem, jednak mi on całkowicie odpowiada. Ponadto pobudza on zmysł węchu i powoduje, że czuję się jeszcze bardziej odprężona i ukojona.
Jeśli chodzi o wydajność - strzał w 10! Kosmetyki równomiernie się zużywają i dzięki temu możemy kontynuować kurację / testować dalej te produkty bez konieczności dokupowania jednego z nich!
Liście Manuka to prosty sposób na oczyszczoną i wypielęgnowaną cerę przez cały rok! Czy polecam? Zdecydowanie! Szczególnie dla osób o cerze normalnej, mieszanej i tłustej! :)


Nie zapomnijcie o moich social mediach - dzięki nim będziecie informowani na bieżąco o nadchodzących postach :) Przypominam też o możliwości zapisaniu się do newslettera!
INSTAGRAM @miller.emilia
FANPAGE Miller Emilia Blog
SNAPCHAT @mlecznyraj
16:10 7 komentarze

Ci, którzy są ze mną od początku istnienia bloga lub znają mnie osobiście wiedzą, że swego czasu ja i jeans to dwa odrębne światy, oddalone o setki, tysiące kilometrów od siebie :D O mojej kłótni z jeansem i kolorem niebieskim możecie przeczytać w krótkiej historii w starym, zeszłorocznym poście zatytułowanym 'Kultowy jeans' :) Od tego czasu moje poglądy nieco się zmieniły, w szafie mam coraz więcej ciuchów wykonanych z tego materiału oraz w kolorach od błękitu aż po granat.


Jeszcze rok temu nie pomyślałabym, że będę nosić na codzień jeansy, a co dopiero tworzyć całe stylizacje oparte na tym materiale! Podczas poszukiwań  perfekcyjnych jeansów postawiłam sobie pewne kryteria według których będę mogła stwierdzić, że są to te jedyne. Głównym punktem był kolor, który nie mógł być intensywny ani jednolity (barwione spodnie na niebiesko). Zależało mi na naturalnym i neutralnym kolorze, lekko spranym, z małymi przetarciami. Coś pomiędzy jasnym i ciemnym jednocześnie. Jako, że nie mam wzrostu modelki większość spodni, które mierzyłam jest minimalnie za długa, jednak nic nie stoi na przeszkodzie, aby podwinąć nieco nogawki.


Dziś przedstawiam Wam Jeans Total Look, czyli połączenie moich ulubionych jeansów z Zary z kolekcji 'basic denim 1975' oraz kurtki w identycznym odcieniu jak spodnie. Do jeansowego zestawu wybrałam zwykły, klasyczny czarny t-shirt oraz czerwoną bandamkę zawiązaną pod szyją, która idealnie komponuje się z kolorem szminki oraz torebki. Włosy zaplotłam w dwa dobierane warkocze, tym razem holenderskie, czy jak kto woli bokserskie, odwrotnie dobierane lub w stylu Kylie Jenner.

Podziwiam siebie za taką zmianę, za to, że po walce ze sobą potrafię nosić już jeans na codzień i tworzyć zestawy składające się głownie z tego ponadczasowego materiału.

Zdjęcia, które tu widzicie wykonała Jessica Słoniewska, która tak jak ja mieszka w Kielcach. Blogerki w jednym mieście to nie konkurencja, a współpraca :) To świetna okazja, aby zamienić kilka zdań ze sobą nie tylko na tematy blogowe, ale także poznać siebie nawzajem.. a może też znaleźć bratnią duszę?
Dzięki uprzejmości lokalu Kilo Mąki wykonałyśmy świetne zdjęcia w ich restauracji, gdzie nie tylko jedzenie jest wyśmienite, ale także wystrój - surowo, prosto, ale z pomysłem. Jestem zakochana w wielkich drewnianych stołach, uwielbiam obrazki z przekazem, jednak najbardziej urzekł mnie rząd kolorowych krzesełek - każde w innym kolorze :)


A pomijając temat jeasnu.. Jak tam wasze wakacje? Macie jeszcze ambitne plany na najbliższy i ostatni tydzień?
Nie zapomnijcie o moich social mediach - dzięki nim będziecie informowani na bieżąco o nadchodzących postach :) Przypominam też o możliwości zapisaniu się do newslettera!
INSTAGRAM @miller.emilia
FANPAGE Miller Emilia Blog
SNAPCHAT @mlecznyraj

13:19 16 komentarze

Ponad rok temu na polskim rynku zadebiutował tusz do rzęs firmy Maybelline w różowym opakowaniu. Wpadał w ręce zarówno zwykłych klientek jak i blogerek i vlogerek zbierając przy tym całą masę zwolenników. Również ja stałam się jego szczęśliwą posiadaczką. Po wielu miesiącach przerwy postanowiłam do niego wrócić, aby móc go zrecenzować i dodatkowo porównać z jego kolejną wersją umieszczoną w czarnym opakowaniu.



Tusz umieszczony jest w różowej, perłowej buteleczce charakterystycznej dla tej firmy, o pojemności 9,5 ml z czarnym napisem. Niesamowicie kobieca, elegancka - całkowicie w moim stylu. Szczoteczka jest identyczna jak pokazana z tyłu na opakowaniu - sylikonowa, łukowato wygięta, posiadająca włoski różnej długości. Od wewnętrznej strony znajdują się te krótsze, idealne do dolnych rzęs i do zagęszczania. Górne są zdecydowanie dłuższe, sprawdzają się do rozdzielania i maksymalnego wydłużenia. Tusz nie zostaje na szczoteczce, nabiera jego odpowiednią ilość.


Według zapewnień producenta kosmetyk ma zwiększać objętość rzęs i powodować efekt wachlarza na naszych oczach. Mogę się zgodzić w 100% z tym opisem. Tusz pokrywa każdą rzęsę z osobna czernią, pogrubiając oraz maksymalnie wydłużając i podkręcając je. Dzięki odpowiedniemu kształtowi szczoteczki dotrzemy do każdej rzęsy, zarówno tych krótkich w wewnętrznym kąciku oraz dolnych, jak i tych długich na zewnętrznych końcach oczu. Wygląda perfekcyjnie już przy pierwszej warstwie, kolejna tylko spotęguje efekt pięknie rozdzielonych i wydłużonych włosków. Przy takiej szczoteczce nie sposób posklejać rzęsy oraz trudno o powstanie jakichkolwiek grudek.
Formuła bez wosków ma duży wpływ na nasze rzęsy - nie obciąża ich ani nie oblepia. Zdecydowanie się z tym zgadzam - włoski są lekkie, niewyczuwalne, nie podrażniają powiek ani gałki, a do tego są elastyczne i miękkie. Daje maksymalnie naturalny efekt długich rzęs.

Trwałość - bez zarzutów. Tusz doskonale utrzymuje się na rzęsach cały dzień, od rana (czasem nawet od 5 ) do późnego wieczora. Efekt wachlarza nie zanika, kolor nie blaknie, a tusz nie kruszy się ani nie obija. Można także powiedzieć, że produkt jest też niesamowicie trwały i genialnie trzyma się rzęs - aby go zmyć trzeba użyć naprawdę dobrego specyfiku, inaczej tusz ani drgnie :D

Podobnie jak pozostałe tusze firmy Maybelline znajduje się on w opakowaniu, który mieści 9,5 ml produktu. Jego kolor jest matowy czarny, a napisy perłowo-różowe. Jej pełna nazwa to Maybelline Lash Sensational Luscious - With Oil Blend, Multiplying Effect. Szczoteczka, która znajduje się w środku jest adekwatna do tej, jaka jest z tyłu opakowania - sylikonowa, podłużna, grubsza u nasady i cieńsza przy końcu, posiadająca malutkie, gęste włoski umieszczone pionowymi rzędami (gwieździsty przekrój poprzeczny). Sprawdzają się idealnie do dolnych włosków oraz do zagęszczania tuż przy nasadzie. Zawiera też mały zbiorniczek pomiędzy. W skład tuszu wchodzą specjalne olejki, które mają na celu dbać o nasze rzęsy.


Zgodnie z opisem produkt powinien zwiększać objętość naszych rzęs, pozostawiać je gęste, miękkie i lśniące. Moim zdaniem tusz faktycznie ma kolor intensywnej czerni i sprawia, że rzęsy stale się błyszczą (efekt lekko mokrych, świeżo pomalowanych). Nie są one już niestety tak miękkie jak po użyciu poprzedniego tuszu, łatwo też o grudki i posklejane rzęski. Z tego względu, że szczoteczka jest duża, prosta i masywna trudniej dostać się do kącików oczu. Nie pomagają tu nawet krótkie włoski na szczoteczce, dlatego uważam, że bardzo łatwo posklejać rzęsy dotykając ich przypadkowo podczas malowania wewnętrznego kącika - a jeśli nie skleimy to ubrudzimy sobie powiekę, coś za coś :) Wracając do plusów - tusz faktycznie potrafi zagęścić i zwielokrotnić nasze rzęsy, jednak to nie jest ten sam efekt, co u różowego poprzednika. Są one także mocno wydłużone.

Niestety teraz czas wrócić na ziemię i powiedzieć coś o trwałości. I tu szczerze się zawiodłam. Po tej pięknej, intensywnej i pełnej blasku czerni spodziewałam się niesamowitej trwałości. Dostałam za to odbijający się tusz na górnej powiece oraz częściej na dole, co powodowało, że wyglądałam jakbym płakała lub jak panda :) Wybaczyłam nieporęczną szczoteczkę, którą w każdej chwili mogę zmienić, ale przez wadę wymienioną wyżej tusz został zdyskwalifikowany. Myślę, że to wszystko zasługa (lub też wina) zawartych w składzie olejków. Różnicę zauważyłam po kilku tygodniach stosowania. Po otwarciu produktu jest on zawsze zbyt mokry, aby go używać, więc trzeba odczekać kilkanaście dni. W wersji różowej (jak i innych tuszach z tej firmy) problem trwał dość krótko, bo 2 tygodnie.. a w wersji czarnej.. ciągnie się aż do teraz! Mimo, że tusz jest otwarty od maja, to do tej pory ma konsystencję tego świeżo otwartego, mokrego, trudnego w obsłudze tuszu. Wnioskując dalej to właśnie ta konsystencja wpływa na odbijanie się go na twarzy i tworzenie efektu pandy :)
Niemniej jednak tusz pozostaje czarny do końca dnia. Podobnie jak jego poprzednika niesamowicie trudno go zmyć.

Podsumowując.. Chyba już wiecie którą wersję wybrałam i do której wrócę jeszcze nie raz, a którą całkowicie zdyskwalifikowałam i dlaczego :)
Testowaliście już te tusze?
Jakie są wasze wrażenia?
Macie jakieś swoje ulubione z tej firmy czy preferujecie inne?
Na co zwracacie uwagę przy wyborze tuszu? Czy cena też odgrywa ważną rolę przy wyborze?



INSTAGRAM @miller.emilia
FANPAGE Miller Emilia Blog
SNAPCHAT @mlecznyraj
14:51 22 komentarze
kraków autostopem
Kraków. Magiczne miasto położone w województwie małopolskim. Oddalone od mojego domu zaledwie o 120 kilometrów. Poznawałam je od dziecka, w końcu kto nie słyszał o ziejącym prawdziwym ogniem Smoku Wawelskim? Jednak zazwyczaj były to typowe wypady rodzinne na jeden dzień, nieczęsto zostawaliśmy na noc. Nawet jeżdżąc z Wojtkiem po Polsce i świecie wybieraliśmy to miasto jako jednodniową wycieczkę, odskocznię od cięższych wyjazdów, po prostu dla przyjemności i spaceru.
Tym razem jednak zdecydowaliśmy na dłuższy trip do serca małopolski z ambitniejszym planem zwiedzania. Nasza podróż miała miejsce na początku lipca i trwała 3 dni. To naprawdę sporo czasu jak na miasto, które poznało się już w większości.



Podróż rozpoczęliśmy wyjątkowo, bo w samo południe.. od złapania stopa! Było to moje pierwsze doświadczenie ze stopem na kartkę, czyli z napisem na kartonie gdzie chcemy jechać i co ciekawe udało nam się go złapać w zaledwie 7 minut! Byłam pod niemałym wrażeniem. A żeby tego było mało okazało się, że świat jest mały i że z Szymonem, który zatrzymał się zaoferował nam podwózkę do Krakowa, mamy wspólnych znajomych, a ja sama kojarzę go od bardzo dawna :D
kraków

kraków

kraków


Po dwóch godzinach niesamowicie przyjemnej jazdy w świetnym towarzystwie dojechaliśmy na miejsce i udaliśmy się na krakowskie błonia, gdzie trwały już przygotowania do Światowych Dni Młodzieży.  Następnie kierowaliśmy się do serca miasta, czyli na rynek i okolice. Można by powiedzieć, że to stały punkt wszystkich wypadów do Krakowa. O każdej porze roku jest tu pięknie, nawet podczas deszczowej jesieni. My na szczęście na pogodę nie musieliśmy narzekać - piękne bezchmurne niebo, słońce, delikatny wiatr i idealna temperatura wahająca się w granicach 25-30 stopni za dnia.
Wieczór spędziliśmy nad Wisłą, podziwiając nie tylko zachód słońca, ale także aktywność fizyczną ludzi, którzy co chwila mijali nas, a to truchtem, a to na rowerze, a to na rolkach.. Całe rodziny, pojedyncze jednostki i grupki znajomych. Możliwość noclegu zaoferował nam kolega Wojtka studiujący w Krakowie. Uwielbiam takie spotkania, gdy siedzi się do nocy i wspomina stare, ale jeszcze nie tak odległe, licealne czasy.

kraków

Nowy dzień rozpoczęliśmy od wycieczki do Oświęcimia. Był to najważniejszy punkt naszej 3-dniowej wyprawy, ponieważ do tej pory żadne z nas tam jeszcze nie było. Do miasta udaliśmy się pociągiem, który w porównaniu z specjalnie przygotowanymi autokarami Kraków-Oświęcim kosztują grosze, a dokładnie około 5-10 zł.
Wejście na teren muzeum jest płatne. Niestety już od samego początku nie byłam zachwycona - problemy formalne z torebką, bo za duża, niemiła obsługa oraz zwiedzanie z przewodnikiem... Nie wiedziałam co gorsze, jednak ostatniego problemu szybko się pozbyliśmy. Szczerze nie przepadam za zwiedzaniem z grupą, i choćby przewodnik opowiadał niesamowicie ciekawie - w tym miejscu nie odpowiadała mi taka forma wycieczki. Zwykle jest to przepędzanie, robienie na szybko - tak było i tym razem. Po kilkunastu minutach odłączyliśmy się po cichu od grupy zwiedzających i swoim wolnym tempem spacerowaliśmy po terenie Auschwitz.  Spokojnie czytaliśmy plansze które nas interesowały, zaglądaliśmy do gablotek, a następnie staliśmy nad nimi zamyśleni - w końcu był czas na połączenie muzeum z rzeczywistością. To tutaj byli prawdziwi ludzie, niecałe 100 lat temu, nasi dziadkowie, rodziny. Ginęli jeden po drugim, na dziesiątki sposobów, a my dziś chodzimy ich ścieżkami i oglądamy za szybą pozostałości po nich. Z grupą pędzącą wiecznie do przodu nigdy nie doznałabym takich myśli. Z czasem mijało nas coraz więcej grup, a my nadal spokojnie przemieszczaliśmy się po terenie muzeum.
kraków

kraków

kraków

kraków

Wróciliśmy wieczornym pociągiem do centrum, a następnie udaliśmy się na ulicę Poleską, boczną uliczkę wychodzącą z Grodzkiej, do restauracji Trzy Papryczki, gdzie mieliśmy rezerwację. Jest to jedna z lepszych pizzerii w Krakowie, gdzie pizza pieczona jest w piecu palonym drewnem, a jej smak pozostaje w ustach na kilka godzin. Do tego cechuje się nietypowymi połączeniami smakowymi zarówno na pizzy, jak i w innych daniach. Zdecydowanie najprzyjemniej jest w ogródku letnim, pełnym drewna, zieleni i romantycznego, vintage'owego klimatu. Zamówiliśmy nowość, czyli  pizzę z awokado i pieczonym indykiem podawaną na świeżych liściach szpinaku i rukoli. Każdemu, kto odwiedza Kraków polecam wybrać się do tego miejsca i spróbować smakołyków z ich menu, nie zawiedziecie się! Wieczór spędziliśmy na krakowskim rynku, gdzie po raz pierwszy od dawna miałam okazję podziwiać wspaniałe oświetlone kamienniczki oraz fontannę.
kraków nocą

Ostatni dzień naszego krótkiego wypadku do dawnej stolicy Polski rozpoczęliśmy od.. odpoczynku w Parku Jordana. Wraz z innymi ludźmi korzystaliśmy ze sporej dawki promieni słonecznych opalając się na trawie. Następnie, po zmianie planów, udaliśmy się na południe Krakowa, za Kazimierz. Odwiedziliśmy ulicę Tatrzańską, znaną z kolorowych schodów. Niestety trafiliśmy prace remontowe i  schody były pokryte pyłem, co spowodowało, że ich intensywny kolor zanikł. Jednak uważam je za niesamowicie fotogeniczne! Każdy stopień jest w innym kolorze tęczy, a na nich widnieją napisy: cytaty, sentencje,  czy też zwykłe, krótkie zdania.
kraków kolorowe schody tatrzańska

kraków kolorowe schody tatrzańska

kraków kolorowe schody tatrzańska

Jako, że planowaliśmy odwiedzić Kopiec Kościuszki, a czasu było za mało na przemieszczenie się z jednego końca Krakowa na drugi, postanowiliśmy odwiedzić Kopiec Krakusa, który znajdował się niedaleko ulicy Tatrzańskiej. Widok z każdym krokiem stawał się coraz piękniejszy.. Ze szczytu można podziwiać panoramę całego miasta obracając się dookoła. Jednak moje serce skradł widok samotnie stojącego drzewa prod którym widać centralną część miasta.
kraków kopiec krakusa

kraków kopiec krakusa

kraków kopiec krakusa

kraków kopiec krakusa

Nasza podróż dobiegła końca w godzinach wieczornych. Do rodzinnego miasta wróciliśmy pociągiem późnym wieczorem, kiedy na dworze panowała już całkowita ciemność. Dawno tak dobrze się nie bawiłam. Niby krótki wyjazd, praktycznie dwa kroki od domu, a jednak to wspaniałe oderwanie się od rzeczywistości i ciągłej pracy. Wspominając ten wyjazd od razu pojawia mi się na ustach uśmiech. Ponownie doszłam do wniosku, że przy każdej podróży w to samo miejsce odkrywam coś nowego. Dlatego lubię wracać na stare. Coraz łatwiej poruszam się w tym miejscu, a jednocześnie coraz więcej odkrywam. Nie kręcę się już w centralnej części, a oddalam na krańce, aby poznać miasto od drugiej strony. I wiem też, że Kraków mi się nigdy nie znudzi. Przy każdej kolejnej podróży w to miejsce na pewno odwiedzę Rynek, który zwyczajnie bardzo lubię, ale odkryję też kolejne, nowe, nieznane mi dotąd miejsca, a takich na liście do zobaczenia mam już całkiem sporo :)

Zdjęcia to nie wszystko, Kraków jest na tyle barwnym miejscem, że postanowiłam uwiecznić go wyjątkowo na filmie i spróbować na nowo swoich sił w montowaniu filmików - dlatego tak długo trwało tworzenie tego posta, czekałam na koniec pracy i dużo czasu na sklejanie :)


Co myślicie o ponownych podróżach w to samo miejsce?
Byliście w Krakowie?
Jak Wam się podobał filmik? 

Nie zapomnijcie o zostawieniu łapki w górę oraz subskrybcji kanału - wkrótce pojawią się kolejne filmiki! :)


INSTAGRAM @miller.emilia
FANPAGE Miller Emilia Blog
SNAPCHAT @mlecznyraj
09:10 9 komentarze
Nowsze posty
Starsze posty

O mnie




Hej, jestem Emilia, mam 21 lat. Na moim blogu znajdziesz wpisy o dotyczące urody, mody, a także podróży! Mam nadzieję, że znajdziesz tu coś dla siebie i zostaniesz ze mną na dłużej xoxo .
Kontakt: miller.emilia0@gmail.com

Kategorie

RECENZJE basic event lifestyle long hair don't care moda podróże poradnik uroda

Archiwum

  • ►  2018 (15)
    • ►  czerwca (3)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (1)
    • ►  marca (2)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (2)
  • ►  2017 (44)
    • ►  grudnia (1)
    • ►  listopada (5)
    • ►  października (2)
    • ►  września (4)
    • ►  sierpnia (6)
    • ►  lipca (4)
    • ►  maja (3)
    • ►  kwietnia (6)
    • ►  marca (5)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (4)
  • ▼  2016 (45)
    • ►  grudnia (2)
    • ►  listopada (7)
    • ►  października (1)
    • ►  września (5)
    • ▼  sierpnia (5)
      • Skincare - Ziaja Liście Manuka
      • Zara denim
      • Maybelline Lash Sensational VS Lash Sensational Lu...
      • Kolorowe Schody
      • Princess | Grace tulle skirt
    • ►  lipca (2)
    • ►  czerwca (5)
    • ►  maja (5)
    • ►  kwietnia (4)
    • ►  marca (4)
    • ►  lutego (2)
    • ►  stycznia (3)
  • ►  2015 (41)
    • ►  grudnia (5)
    • ►  listopada (3)
    • ►  października (5)
    • ►  września (2)
    • ►  sierpnia (5)
    • ►  lipca (3)
    • ►  czerwca (2)
    • ►  maja (5)
    • ►  kwietnia (3)
    • ►  marca (3)
    • ►  lutego (4)
    • ►  stycznia (1)
  • ►  2014 (4)
    • ►  sierpnia (3)
    • ►  lipca (1)

Popularne posty

  • Nie czekaj, ruszaj w świat! Czyli poradnik taniego podróżowania
    Nie czekaj, ruszaj w świat! Czyli poradnik taniego podróżowania
  • Festiwal Kolorów w Kielcach - czyli świat w kolorach tęczy!
    Festiwal Kolorów w Kielcach - czyli świat w kolorach tęczy!
  • Makijaż w kolorach jesieni | ZŁOTO
    Makijaż w kolorach jesieni | ZŁOTO
  • INSTA BADDIE MAKEUP TUTORIAL
    INSTA BADDIE MAKEUP TUTORIAL
  • Claresa - lakiery hybrydowe
    Claresa - lakiery hybrydowe

Facebook

Created with by ThemeXpose